NIECHĘĆ DO BIOLOGII

Mam nadzieję, że teraz już bez zastrzeżeń zgodzicie się ze mną, że aby w pełni zaspokoić potrzeby dorastających chłopców i – w konsekwencji – zapewnić naszym córkom i całemu społeczeństwu dobrą opiekę, musimy lepiej zrozumieć prawa biologiczne, które mają tak przemożny wpływ na mężczyzn. Ufam, że rozdział ten do tej pory spełnił już taką rolę. Moje dziesięcioletnie doświadczenie w uczeniu o rozwoju męskim pokazuje, że tam, gdzie większość osób niechętnie podchodzi do biologii, dorastający chłopcy nie są otoczeni należytą opieką. Wiele feministek, które uważają, że wpływy środowiska i społeczeństwa w dziewięćdziesięciu procentach odpowiadają za sposób bycia kobiet i mężczyzn, proponuje rozwiązania zakładające, że struktura męska jest archaiczna i ograniczona, a żeńska wręcz zbawienna. Nie przyjmują do wiadomości rezultatów badań biologicznych dowodzących, że tak mężczyźni, jak i kobiety potrzebują odpowiedniej stymulacji emocjonalnej, oraz że niezależnie od kultury, w której wzrastają, obie płcie będą pod tym względem wykazywać różnice. Jeśli ktoś jest przekonany, że dziewięćdziesiąt procent rozwoju chłopca zależy od procesów socjalizacji, nie zaakceptuje istnienia innych niż typowych dla kobiet form wychowania. Nie będzie czuł potrzeby dążenia do prawdziwego, zdrowego, męskiego życia. Będzie myśleć: „Poczekajmy, wprowadźmy niezbędne zmiany, przystosujmy chłopców do naszej kultury tak, aby nie byli zbyt agresywni, żeby zgodnie z oczekiwaniami kobiet dużo mówili o swoich uczuciach, a osiągniemy swój cel, jakim jest stworzenie nowego mężczyzny”. Choć u podłoża takiego myślenia leżą dobre intencje, to jednak jest ono niezmiernie niebezpieczne i przekreśla miliony lat rozwoju ludzkości.